Austria to taki kraj, w którym nie sposób się nie zakochać. Trafiliśmy do niego w pewien lipcowy dzień w 2011 r. Kupiliśmy go w całości: góry, architekturę, ludzi i ten porządek.
Szesnaście godzin spędzone w samochodzie bez klimatyzacji (z przerwą na Rothenburg) w upalny dzień zostało nam wynagrodzone w 90% (10% zostawiam na pogodę). Do miejscowości Huben (dolina Ötztal), która stała się naszą bazą wypadową na najbliższe 10 dni, dotarliśmy późno. Byliśmy wykończeni. Padliśmy jak zabici z nadzieją, że następny dzień przywita nas słońcem. No i przywitał, ale dość szybko pożegnał. Pogoda zdecydowanie nie była naszym sprzymierzeńcem. Jednak jak tylko prognozy wskazywały, że nie będzie deszczowo ruszaliśmy na szlaki.
Podczas jednego z trekkingów spotkaliśmy grupę skośnookich turystów, którzy w wysokie góry wybrali się w obuwiu typu mokasyn. Klapki również gościły na stopach co poniektórych. Przerażający widok. Tym bardziej, że było dość ślisko (w nocy padał deszcz), a szlak wiódł po stromym wzniesieniu. Ślizgali się, ale szli dalej przed siebie. Jak widać nie tylko Polacy (mam na myśli przede wszystkim turystów tłumnie ustawiających się w kolejce na Giewont) wybierają się w góry jak na zakupy. No cóż, głupota ludzka nie zna granic. Oglądając poniższe zdjęcia pewnie będziecie się zastanawiać co za wariaci jeżdżą w lipcu w miejsca gdzie jest zimno i pada śnieg...
Alpy
bez wątpienia budzą respekt. Piękne, dzikie i nieokiełznane. Dużą
zaletą trekkingów po górskich szlakach jest brak tłumów. Bardzo często
byliśmy sam na sam z przyrodą, ze strumieniami, zieloną, pachnąca trawą,
kozicami. Było naprawdę fajne. Jak sobie przypomnę trekkingi po Tatrach
gdzie turysta często idzie w korku za turystą to aż dreszcz mnie przechodzi. W
Aplach
była pustka. Jednak nie ma co porównywać Alp do Tatr, które zajmują w
porównaniu z nimi zdecydowanie większą powierzchnie. A jak mniej
szlaków to turystów więcej. Szlaków w dolinie, w której gościliśmy jest całe mnóstwo. Każdy, dosłownie każdy znajdzie coś dla siebie - szczyty górskie o różnej skali trudności, wysokogórskie oczka wodne, zielone doliny z pasącymi się zwierzętami, potężne wodospady czy po prostu schroniska z tradycjami. Co ciekawe na jednym ze szlaków trafiliśmy
do uwaga... schroniska "wrocławskiego" czyli Breslauer Hütte (2848 m).
Podczas pobytu w
Ötztal nie spotkaliśmy ani jednego Polaka. Szkoda, że pogoda nas nie
rozpieszczała bo zapewne częściej wypuszczalibyśmy się na szlaki. Ha! Przywiozłam z Ötztal nawet odznakę, dowód, że kilka szlaków zaliczyłam.
Nie samymi górami oczywiście człowiek w Austrii żyje. Jeden dzień poświęciliśmy na zwiedzanie jednego z
najbardziej urokliwych miast austriackich - stolicy Tyrolu, czyli Innsbrucka. Każdemu kibicowi
Małysza, Stocha, Żyły i Kota Innsbruck kojarzy się ze skocznią
narciarską. Jednak Innsbruck to nie tylko skocznia. To także klimatyczne
uliczki, kawiarenki, gwar na ulicach i sklep z likierami. W likiery
oczywiście się zaopatrzyliśmy. Smaki? Od wyboru do koloru. I każdego,
dosłownie każdego można było spróbować przed decyzją: kupujemy czy nie?
Pychota. Podobno co poniektórzy o słabszych głowach ze sklepu wychodzą
na lekkim rauszu. Innsbruck to piękne stare miasto, które zwiedzaliśmy
niestety w pochmurny, momentami deszczowy dzień. Szkoda, ponieważ w
promieniach słońca prezentowałby się zapewne jeszcze okazalej.
Jakieś 20 km od tego miasta znajduje się Muzeum Kryształów
Svarowskiego. Długo się wahałam czy wydać 10 euro i wejść na jego teren.
W końcu weszłam. Gdybym drugi raz stanęła przed tym wyborem raczej
wolałabym wydać te 10 euro na coś innego, np. na likiery. Nie zachwyciło mnie. Parę
rzeźb, biżuteria, obrazy. Wszystko to podane jako tzw. sztuka
nowoczesna, która jest mi obca, niezrozumiała i niestety nie odnajduję w
niej piękna... generalnie nie odnajduję w niej niczego. Hmm... być może
właśnie o to chodzi w nowoczesnym podejściu do sztuki, aby nikt nie
wiedział o co właściwie w nim chodzi. Moim kompanom w muzeum z kolei
podobało się. Jak to
się mówi: de gustibus non disputandum est.
Z żalem stwierdzam, że podczas całej podróży szlaki alpejskie zaledwie
liznęliśmy chociaż początkowe założenie było: szczytujemy! A pogoda, pisząc bardzo łagodnie, doprowadzała nas do szału.
Przejechaliśmy taki kawał drogi, a tu co? A tu d*pa. Nim zdążyliśmy się obejrzeć trzeba było się pakować i wracać
do domu. Pomimo tego, że aura nie była najlepsza z Austrii mam bardzo
miłe wspomnienia. W małych tyrolskich wioseczkach panuje przecudna
atmosfera. Do dnia dzisiejszego mam przed oczami festyn odbywający się w
miejscowości, w której nocowaliśmy. Siedzieliśmy w kuchni, aż tu nagle
usłyszeliśmy instrumenty dęte. W te pędy założyliśmy buty i dawaj zobaczyć co się dzieje. Naszym oczom ukazała się parada. Muzycy w
tradycyjnych tyrolskich strojach i chyba wszyscy mieszkańcy wsi powolnym
krokiem zmierzali na festyn i koncert muzyki tradycyjnej w amfiteatrze.
Przyłączyliśmy się oczywiście. Oczywiście znowu byliśmy częstowani
likierem czy schnaps'em. Dziewczyny w typowo tyrolskich sukniach rozlewały
bimber. Aż mną wstrząsnęło po kielichu. W ten oto sposób miło
spędziliśmy wieczór. Tyrolczycy są wspaniałymi ludźmi.
Austria bardzo przypadła nam wszystkim do gustu. Porządek, cisza, przyroda, no może jedynym minusem są ceny w restauracjach i sklepach spożywczych. Za sznycla w restauracji trzeba liczyć tak z 10 euro. Dla nas zarabiających w złotówkach to sporo, dla Austriaków normalna cena, ale i tak jest taniej niż w Niemczech lub Alpach włoskich. To samo dotyczy cen artykułów spożywczych. Bardzo drogie jest mięso, sery, generalnie produkty świeże. Z kolei sprzęt turystyczny jest tu odrobinę tańszy, na przecenach dużo tańszy i co ważne jest zdecydowanie większy wybór niż w naszych sklepach.
W Austrii odpoczęłam, zresetowałam się, naładowałam pozytywną energią. Polecam z ręką na sercu wszystkim tym którzy szukają w górach przede wszystkim gór i prawdziwej tradycji kulturowej.
Austria bardzo przypadła nam wszystkim do gustu. Porządek, cisza, przyroda, no może jedynym minusem są ceny w restauracjach i sklepach spożywczych. Za sznycla w restauracji trzeba liczyć tak z 10 euro. Dla nas zarabiających w złotówkach to sporo, dla Austriaków normalna cena, ale i tak jest taniej niż w Niemczech lub Alpach włoskich. To samo dotyczy cen artykułów spożywczych. Bardzo drogie jest mięso, sery, generalnie produkty świeże. Z kolei sprzęt turystyczny jest tu odrobinę tańszy, na przecenach dużo tańszy i co ważne jest zdecydowanie większy wybór niż w naszych sklepach.
W Austrii odpoczęłam, zresetowałam się, naładowałam pozytywną energią. Polecam z ręką na sercu wszystkim tym którzy szukają w górach przede wszystkim gór i prawdziwej tradycji kulturowej.
pięknie!
OdpowiedzUsuńto prawda:)
OdpowiedzUsuńWybieramy się do Austrii w okolice Insbrucku pod koniec czerwca i właśnie zastanawiamy się jaka będzie pogoda, jakie ubrania zabrać. Czy mogłabym prosić o jakieś wskazówki? Czy często padało, ile było stopni, czy zabierać czapki szaliki rękawiczki 😊, czy chmury często zasłaniały góry?
OdpowiedzUsuńW Tyrolu byłem 4 razy w tym dwa razy było słonecznie, raz w kratkę, raz bardzo deszczowo i zimno. Możesz trafić więc różnie. Wszystko zależy od szczęścia:)
UsuńWydaje mi się, że warto się zabezpieczyć i zabrać coś ciepłego, a na pewno przeciwdeszczową kurtkę.
W deszczowe dni chmury oczywiście zasłaniają góry. Jak jest brzydko to już na wysokości ok. 2500 m może prószyć śnieg.
Pozdrawiam i życzę słonecznej pogody.