Wakacje, Austria, góry. Miało być słonecznie-bajecznie, ale niestety nie zawsze było. Kiepska pogoda w austriackim Tyrolu zmusiła nas do szukania słońca gdzie indziej - padło na północne Włochy. W ten sposób ratowaliśmy się przez 2 dni. Z samego rana pobudka i w stronę wyższych temperatur. Pierwszy dzień spędziliśmy w Merano oraz Bolzano. Jednak zanim słońce się ukazało, mieliśmy do pokonania wysokogórską przełęcz Timmelsjoch. Było na tyle zimno, że aż pytaliśmy miejscowych czy ze względu na opady śniegu przełęcz nie jest zamknięta - zapewniali że nie, więc dawaj w górę. Wspinaliśmy się wyżej i wyżej, a roztaczające się widoki, nawet w smugach deszczu (z odrobiną śniegu) były niesamowite. Od czasu do czasu robiliśmy sobie przystanki, żeby nacieszyć oko i zobaczyć do kryje się w przydrożnych budkach. Okazało się, że niewielkie budynki pełnią funkcję mini muzeów. Na samej przełęczy znajduje się "muzeum centralne", czytaj największe. Co się w budkach znajduje? Przede wszystkim zdjęcia przedstawiające przełęcz i historię budowy trasy. Potem jechaliśmy już tylko w dół. Powolutku ponieważ droga jest bardzo kręta i wąska, a w tamtym momencie dodatkowo śliska.
Jedną z atrakcji Bolzano, a właściwie jego
okolic, jest założone przez Reinholda Messnera (jeden z
najwybitniejszych himalaistów w historii) muzeum. Jeśli kiedykolwiek
będziecie mieli możliwość zobaczyć cuda zebrane w jego zbiorach to
gorąco polecam. Najlepiej to co w tym muzeum zobaczyliśmy, obrazuje
wypowiedź jego twórcy: "To nie jest muzeum sztuki czy natury. Moją
ideą było pokazanie tego, jak kontakt z górami wpływa na człowieka.
Chciałem, by przychodzili tu ludzie pragnący zrozumieć znaczenie gór.
Zawsze powtarzałem, że alpinizm to nie wyłącznie sport czy przygoda, że
ma on także bazę kulturową."
Muzeum ma swoją siedzibę na zamku Sigmundskron. W wieżach, piwnicach i na dziedzińcu rozstawione zostały posążki bożków czy też figurki zwierząt przywiezione przez założyciela muzeum, m.in. z Nepalu. We wnętrzach zamku znajdują się także wystawy poświęcone himalaistom i ekspozycje sprzętu wspinaczkowego. Magiczne miejsce w szczególności dla osób, które kochają góry i wszystko to co z nimi związane. Spacerując po zamku przenieśliśmy się w inny świat, świat nam nieznany, świat który zachęca do tego, aby stać się jego częścią. Reinhold Messner pokazuje w muzeum piękno gór oraz ich drapieżność i nieubłagany koniec dla każdego, kto nie zaakceptuje rytmu, którym góry "żyją". Jeszce raz gorąco polecam to miejsce. Dodam, że pomimo tego, że w zamku są bardzo cenne eksponaty, absolutnie nikt tego nie pilnuje. Chodziliśmy sobie wzdłuż i wszerz i podziwialiśmy zbiory zebrane w zamku. Muzeum jest strzałem w dziesiątkę.
Bolzano to także
eleganckie kamieniczki, brukowane alejki, fontanny, pomniki i górujące
nad tym wszystkim Dolomity widoczne z każdej strony! Po prostu raj na
ziemi. Zarówno w Bolzano jak i w Merano czuliśmy, że jedną nogę
jesteśmy we Włoszech, a drugą jeszcze trochę w Austrii. Na ulicach
mieszał się włoski z niemieckim, wszędzie panował porządek (we włoskich
miastach nie zawsze spotykany), w restauracjach mieszanka tego co w
kuchni włoskiej i austriackiej najlepsze. Co jest tego przyczyną? Tak
naprawdę nie byliśmy ani we Włoszech ani w Austrii. Byliśmy po prostu w
Południowym Tyrolu (Südtirol), który kulturowo jest gdzieś pomiędzy tymi krajami.
Tutaj niemiecka tradycja, język i kultura przetrwały mimo upływającego
czasu i funkcjonują współtworząc ze wszystkim tym co włoskie
niepowtarzalny klimat. Błądziliśmy bez celu po miasteczku zachwycając się i widokami i architekturą. Z Bolzano do Huben w dolinie Ötztal wróciliśmy późnym wieczorem. Zmęczeni i zadowoleni z udanego wypadu.
Kolejny
dnień z serii włoskich wypadów upłynął pod znakiem Lago di Garda. Bardzo, ale
to bardzo, zależało nam, żeby zobaczyć zachwalane zewsząd jezioro.
Zapewniam, że nie przesadzają ci, którzy twierdzą, że nad jeziorem jest
rajsko. Jadąc wzdłuż zachodniego brzegu jeziora, co rusz robiliśmy sobie przerwy, aby
delektować się widokami. W niektórych miejscach zatrzymywaliśmy się na
dłużej. Wyskakiwaliśmy z samochodu i wtapialiśmy się w tłum. Było chyba z
30 stopni, zapełnione kawiarnie i restauracje, gwar, błękitne niebo i
niesamowity kolor jeziora - jest to mieszanka, za którą tęsknię.
Pierwszym punktem była Riva del Garda - wietrzna miejscowość położona na
północnym krańcu jeziora. Piękne uliczki otoczone wysokimi górami
robiły niezapomniane wrażenie. Przez częste porywy silnego wiatru na północnym krańcu jeziora, miasteczko jest też mekką windsurferów. Można też wybrać się w rejs stateczkiem wycieczkowym po jeziorze - do wyboru pętelki lub rejs do innej miejscowości. Szkoda, że jak zwykle nie mieliśmy na to czasu.
Jadąc dalej zatrzymaliśmy się jeszcze w Limone sul Garda i Sirmione. Obie miejscowości niezwykle urokliwe. Pierwsza z nich okazała się królestwem słodkich likierów owocowych - poczyniliśmy małe zakupy. ;-) Tutaj też chyba było najwięcej ludzi. Turyści byli wszędzie, z lewej, z prawej, gdziekolwiek bym nie spojrzała ludzie. Bywało, że musieliśmy się przeciskać między nimi. Ten mały minus został jednak zrównoważony przez urok miasta i niepowtarzalny klimat jaki w nim panuje.
Pamiętam, że za Limone odbiliśmy trochę od brzegów jeziora i pojechaliśmy w górę, aby dotrzeć do punktu widokowego na jezioro. Po drodze trafiliśmy do malutkiej i urokliwej wioseczki o nazwie Pieve, w której postanowiliśmy się posilić. Nie było zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o restauracje. Po prostu była jedna. Weszliśmy do środka. Typowo włoska, absolutnie nie nastawiona na turystów. Pizza wypiekana w piecu opalanym drewnem brzmiała kusząco. Właścicielka mówiła tylko po włosku. My nie. Jakoś jednak udało się nam porozumieć. Niestety nie zjedliśmy tam nic. Mąż starszawej właścicielki chwilę wcześniej pojechał po świeże składniki do pizzy - po prostu skończyły się. Trzeba by było czekać ponad godzinę aż wróci. Może było warto? Kawka, herbatka, cola i w dalszą drogę.
Kontakt z jeziorem zakończyliśmy na miejscowości, o której wcześniej tylko wspomniałam, czyli Sirmione - miasteczku, które jest ulokowane na długim, wąskim półwyspie. Woda o wyjątkowo intensywnej turkusowej barwie, stare kamienne budowle ze słynnym zamkiem na wodzie na czele (który był już zamknięty na cztery spusty) i kwiaty, całe mnóstwo kwiatów dookoła. Byliśmy tam już trochę za późno, bo słońce nie dochodziło już do wszystkich urokliwych placów, uliczek i mniejszych zakątków.
Jadąc dalej zatrzymaliśmy się jeszcze w Limone sul Garda i Sirmione. Obie miejscowości niezwykle urokliwe. Pierwsza z nich okazała się królestwem słodkich likierów owocowych - poczyniliśmy małe zakupy. ;-) Tutaj też chyba było najwięcej ludzi. Turyści byli wszędzie, z lewej, z prawej, gdziekolwiek bym nie spojrzała ludzie. Bywało, że musieliśmy się przeciskać między nimi. Ten mały minus został jednak zrównoważony przez urok miasta i niepowtarzalny klimat jaki w nim panuje.
Pamiętam, że za Limone odbiliśmy trochę od brzegów jeziora i pojechaliśmy w górę, aby dotrzeć do punktu widokowego na jezioro. Po drodze trafiliśmy do malutkiej i urokliwej wioseczki o nazwie Pieve, w której postanowiliśmy się posilić. Nie było zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o restauracje. Po prostu była jedna. Weszliśmy do środka. Typowo włoska, absolutnie nie nastawiona na turystów. Pizza wypiekana w piecu opalanym drewnem brzmiała kusząco. Właścicielka mówiła tylko po włosku. My nie. Jakoś jednak udało się nam porozumieć. Niestety nie zjedliśmy tam nic. Mąż starszawej właścicielki chwilę wcześniej pojechał po świeże składniki do pizzy - po prostu skończyły się. Trzeba by było czekać ponad godzinę aż wróci. Może było warto? Kawka, herbatka, cola i w dalszą drogę.
Kontakt z jeziorem zakończyliśmy na miejscowości, o której wcześniej tylko wspomniałam, czyli Sirmione - miasteczku, które jest ulokowane na długim, wąskim półwyspie. Woda o wyjątkowo intensywnej turkusowej barwie, stare kamienne budowle ze słynnym zamkiem na wodzie na czele (który był już zamknięty na cztery spusty) i kwiaty, całe mnóstwo kwiatów dookoła. Byliśmy tam już trochę za późno, bo słońce nie dochodziło już do wszystkich urokliwych placów, uliczek i mniejszych zakątków.
Tego
dnia dotarliśmy aż do Werony. Przed samym nosem zamknęli nam bramę
prowadzącą na słynny dziedziniec z balkonem Juli i Romea. Jak pech to
pech. Było już późno, bardzo późno, a czekał nas jeszcze ponad 3 godzinny
powrót do kwatery w Austrii. Werona jakoś specjalnie nie powaliła mnie na kolana.
Miasto jak miasto. Być może był to efekt zmęczenia, bo Wojtek, będąc tam wiele lat wcześniej, odniósł zupełnie inne wrażenie. Cały dzień, jakby nie było, intensywnego zwiedzania w upale dał się wieczorem we znaki. Jak
sobie teraz myślę, to chyba zrezygnowałabym z tej Werony i więcej czasu
spędziła nad Gardą w Sirmione.
Tak zakończył się nasz jednodniowy wypad nad jezioro Garda. Jechać tam bez noclegu to było trochę szaleństwo, ale co zobaczyliśmy to nasze ;-). Zdecydowanie jest to jedno z tych miejsc gdzie spokojnie można spędzić z tydzień albo więcej, a będzie jeszcze niedosyt.
PRAKTYCZNIE:
Główne atrakcje:
Tak zakończył się nasz jednodniowy wypad nad jezioro Garda. Jechać tam bez noclegu to było trochę szaleństwo, ale co zobaczyliśmy to nasze ;-). Zdecydowanie jest to jedno z tych miejsc gdzie spokojnie można spędzić z tydzień albo więcej, a będzie jeszcze niedosyt.
PRAKTYCZNIE:
Główne atrakcje:
- Messner Mountain Museum Firmian (link) - Siedziba w zamku Sigmundskron kilka km od Bolzano. Otwarte od pierwszej niedzieli marca do ostatniej niedzieli listopada od 10:00 do 18:00. Bilet normalny - 9 euro.
- Miasta i miasteczka: Merano, Bolzano, Arco, Riva del Garda, Limone sul Garda, Sirmione, Verona.
- Drogi widokowe: droga nr 186 (AUS) / SS44bis (ITA) przez przełącz Timmelsjoch, autostrada nr A13 / A22 przez przełęcz Brenner. Obie dodatkowo płatne. Droga przez przełęcz Timmelsjoch otwarta tylko w sezonie letnim od 7:00 do 20:00!
Wspaniałe widoki są we Włoskich górach, można się w nich zakochać. Mi najbardziej podoba się tamtejszy Park Narodowy Gran Paradiso. Rozciągają się tam malownicze doliny. Naprawdę, warto zobaczyć to na własne oczy!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście widoki są niesamowite...do Italii na 100% kiedyś wrócimy.
UsuńBardzo ciekawa relacja z podróży, szkoda trochę, że nie zawsze pogoda Wam sprzyjała, ale niestety czasem tak bywa. A co do Twojego wpisu, to na pewno w przyszłości chciałabym odwiedzić miasteczko Sirmione - na zdjęciach wygląda bardzo malowniczo i ciekawie - może kiedyś uda mi się zobaczyć je na własne oczy ;).
OdpowiedzUsuńSirmione jak i całe Lago di Garda bardzo polecamy, aczkolwiek warto tam spędzić więcej niż jeden dzień. Co do samego Sirmione to zdecydowanie korzystniej wygląda w południowym słońcu.
Usuń