4 Islands Tour to wycieczka zdecydowanie godna polecenia. Stosunkowo mało pływania łodzią, bo wszystkie wyspy są blisko siebie, dużo podziwiania, trochę snoorkelingu i moc pozytywnych wrażeń.
Zacznę o tego, że pływanie między wyspami dość szybko nam się znudziło, więc 4 Islands Tour była jak najbardziej dla nas. Pierwsze, drugie wypłynięcie w morze bardzo się nam podobało... wiadomo, powiew nowości, świeżości, wiatr we włosach, ochy i achy. Jednak już podczas wyprawy na Hong Island (trzecie wypłynięcie) irytowało nas, że ponad 50% wycieczki spędzamy na łodzi. Choć jesteśmy znad morza to zdecydowanie zaliczamy się do szczurów lądowych. Four Islands Tour to wycieczka, podczas której i szczury lądowe i lwy morskie będą zadowolone.
Wycieczkę kupiliśmy w Krabi u jednego z tour operatorów. Zależało nam, żeby organizatorem wycieczki nie było Barracudas Tour. Na Hong Island dali plamę więc my postanowiliśmy nie dawać im drugiej szansy. Wybraliśmy Green Planet i w sumie jesteśmy zadowoleni z wyboru. Przyjemność kosztowała nas 400 bht od osoby. Za stosunkowo niewielkie pieniądze spędziliśmy cudny dzień. Zaczęliśmy tradycyjnie o 8:00. O 9:00 wpakowaliśmy się na łódź i ruszyliśmy na Morze Andamańskie.
Pierwsze cumowanie mieliśmy przy Koh Tub oraz Koh Mor - małych, skalistych wysepkach połączonych cudną mielizną. Niestety na całej długości mielizny stoją zacumowane speed boat'y, co troszkę psuje efekt końcowy. Miejsce przepiękne, ale tak małe, że tłum ludzi napiera z każdej strony.
Następnie nadszedł czas na podziwianie Chicken Island z pokładu łodzi. Musiałam dość mocno popracować swoją wyobraźnią, aby w chickenie zobaczyć chickena. Jednak koniec końców spostrzegłam pewne podobieństwa. U wybrzeży wyspy kurczaka mieliśmy też kilkadziesiąt minut na snoorkeling. Wszystko spokojnie i bez pośpiechu.
Najprzyjemniejszym punktem programu był półtoragodzinny przystanek na Poda Island. Na wyspie lunch, plażowanie, spacerowanie, a wszystko to w niesamowitych okolicznikach przyrody. Biały, jedwabisty piasek, turkusowa woda, palmy, hamaki. Aż dziw bierze, że takie miejsca są na ziemi. Wyspa jest na tyle duża, że nie ma na niej tłumów.
Ostatnim punktem programu był przystanek na znanym nam Półwyspie Railay, a dokładnie na Phra Nang Cave Beach.
Ech - pogoda dopisala. Nie to co u nas :(((((
OdpowiedzUsuńPogodę mieliśmy rewelacyjną:)
OdpowiedzUsuń