Pobyt w Krabi dobiegał końca. Zaczynała się krótka lecz intensywna przygoda z mistycznym Angkor Wat. Zdjęcia, relacje na blogach i porady na forach zachęcały, a wręcz nakazywały wizytę w tym miejscu przy okazji pobytu w Tajlandii. Można powiedzieć, że nie dano nam wyboru. Od razu w planie podróży pojawiła się nazwa Angkor Wat i nie zniknęła nawet na minutę przez cały okres przygotowań do wyjazdu.
Po 7 godzinach lotu z Krabi (z przesiadką w Bangkoku) wyładowywaliśmy się z samolotu w Siem Reap. W samolocie z Bangkoku do Siem Reap dostaliśmy całą masę druków do wypełnia. Nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego... Karty, karteczki, karteluszki, formularze, oświadczenia. I zaczęło się wypełnianie. Mózgi parowały. Nim się spostrzegliśmy, lądowaliśmy w Siem Reap. Wyszliśmy z samolotu z plikiem formularzy. Szczęśliwi, że wypełnianie dokumentów mamy za sobą. Ha, jacy my jesteśmy bystrzy. Wszystko załatwione w samolocie, na lotnisku nie będziemy tracić czasu na głupoty - tak sobie myśleliśmy i niestety bardzo szybko wyprowadzono nas z błędu.
Po wypełnieniu stosu druczków znaleźliśmy się u wrót bram Kambodży, ale wrota okazały się po raz kolejny pilnie strzeżone. Na dzień dobry zaskoczyła nas cena wizy – 30 $! Z naszych nieaktualnych, jak się okazało, informacji wynikało, że koszt wizy to 20 $. No ale nic, stanęliśmy grzecznie w kolejce po przepustkę do Kambodży. Przecież nie będziemy wracać do Bangkoku! I tu kolejna niespodzianka - wbicie wizy w paszporcie to wcale nie taka łatwa sprawa. Jedną wizę załatwia 13 urzędników! Wyglądało to tak:
Pochodzę, podaję paszport, 30 dolarów i zdjęcie. Następnie urzędnik kieruje mnie jakieś 10 metrów dalej. W tym czasie mój paszport przechodzi przez plus/minus 13 par rąk. Nie mam zielonego pojęcia co każdy z tych urzędników wyczynia z moim dokumentem. Próbuję wyliczyć wszystkie czynności potrzebne do wbicia wizy, jednak nijak nie wychodziło mi 13. Ostatni z ogonka urzędników nieudolnie próbuje wymówić moje nazwisko. - W, War.., War.. - nie szło mu to, więc nie chcąc go narażać na popłatanie języka podchodzę i odebrałam paszport.
Po pozytywnej Tajlandii, Kambodża wydała mi się krajem smutnym. Tu nikt się do mnie nie uśmiechał. Powaga, powaga i jeszcze raz powaga. Jednakże nie ma się co dziwić takiemu stanowi rzeczy. Rządy Pol Pota zostawiły straszne piętno na narodzie i myślę, że jeszcze sporo czasu upłynie nim z mieszkańców Kambodży zejdzie poczucie strachu, a w portfelu przeciętnego mieszkańca będzie więcej pieniędzy. Jeśli oczywiście tych pieniędzy kiedykolwiek będzie więcej. Ostatnio czytałam, że wietnamskie i chińskie firmy dostają od kambodżańskiego rządu koncesje na żyzną, kryjącą sporo minerałów ziemie w odległych prowincjach. Nikt tam nie protestuje przeciwko karczowaniu kolejnych fragmentów dżungli. Sadzi się tam kauczuk czy soję, a następnie wysyła do Wietnamu ponieważ w Kambodży brak odpowiednik fabryk. W wietnamskich fabrykach przerabia się surowiec i zapakowany w plastikową torebkę wysyła do Kambodży w postaci np. sosu sojowego. W ten oto sposób mamy wietnamski sos sojowy.
Na lotnisku wymieniliśmy 10 dolarów na walutę kambodżańską. Kompletnie bez sensu. W Siem Reap płaci się dolarami. One dolar, two dolars... wszędzie dolary. Ceny w związku z tym są z reguły zawyżone (w porównaniu z cenami z Tajlandii np. krakersy w Krabi - ok. 1 zł te same krakersy w Siem Reap ok. 3,8 zł). Kiedyś może i było to miasteczko jednego dolara, ale te czasy się chyba dawno temu skończyły. W restauracjach danie kosztuje od 5 dolarów wzwyż. Woda 1,5 litra w marketach w pobliżu Pub Street kosztuje zazwyczaj z 2 dolary. Trochę nas te ceny zdziwiły... zszokowały. Miało być bardzo, bardzo tanio, a tu klops. Biznes się kręci. Niesamowicie kręci. Szkoda, że rozkręcają go przeważnie zagraniczni biznesmeni, a zwykli obywatele niewiele z tego mają.
Z lotniska do centrum Siem Reap dostaliśmy się tuk-tukiem (5 dolarów). Po drodze mijaliśmy hotele tak ekskluzywne, że z wrażenia przecierałam oczy. Jeden przy drugim. Dosłownie. W całym Trójmieście nie ma tylu wypasionych hoteli co w jednym, małym Siem Reap. Nasz hotel zaliczał się to tych ze zdecydowanie niższej kategorii. Wszystko jednak czego potrzebowaliśmy było. Łóżko, ciepła woda i czysto. Zresztą kto by przesiadywał w hotelu, mając tyle atrakcji dookoła.
Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście na słynną Pub Street, czyli najbardziej imprezową ulicę w miasteczku, a może i nawet Kambodży, klimatem nieco przypominającą słynną Khao San Road w Bangkoku. To właśnie na tę ulicę przybywają tłumnie turyści rządni zabawy. Piją, tańczą, jedzą. Piwko można, a nawet trzeba kupić - koszt 0,5 dolara, dania zaczynają się od 5 dolarów. Miejsce jest typowo turystyczną atrakcją. Nie mam wstrętu do wszystkiego, co jak to niektórzy mawiają, "śmierdzi turystyką". Wg mnie to co komercyjne nie zawsze jest niestrawne. Równowaga w przyrodzie musi być, tak aby każdy znalazł coś dla siebie, więc jak najbardziej byłam na tak.
Wieczorową porą można się też udać na pobliski Night Market. Niestety, zaopatrzenie się na nim w rękodzieło graniczy z cudem. Torebki, spodnie, koszulki... to głównie oferują sprzedawcy. Generalnie otoczenie nocnego marketu jest bardzo przyjemne. Prowadzi do niego pięknie oświetlony most. Wzdłuż rzeki lampiony. Na moście grajek.
No ale dlaczego do tak niewielkiej miejscowości przybywają miliony turystów? Oczywiście chodzi o słynne Angkor Wat. Turyści przybywają, przybywają i przybywają, a za nimi dolary.
PRAKTYCZNIE:
Jak dotrzeć z Bangkoku do Siem Reap:
- Samolotem - z lotniska Bangkok Don Muang do Siem Reap kilka razy dziennie latają samoloty Air Asia. Bilety do tanich nie należą jak na kilkadziesiąt minut lotu, ale jest to niewątpliwie kusząca opcja dla osób mających wiecznie za mało czasu.
- Drogą lądową (bezpośrednio) - od 2 lat na trasie BKK-S.R. istnieje bezpośrednie połączenia autobusowe (bez przesiadki na granicy). Autobusy w kierunku Siem Reap odjeżdżają codziennie o 8:00 i 9:00 rano z dworca autobusowego Mo Chit 2 Bus Terminal. Bilet w jedną stronę powinien kosztować ok. 28 $, a podróż trwa ok. 8 godzin.
- Drogą lądową (combo) - KROK I: pociąg z dworca Hua Lamphong do Aranyaprathet (odjazd codziennie o 5:55 rano, a bilet kosztuje tylko 48 BHT). KROK II: tuk-tuk z dworca w Aranyaprathet do granicy państwa w Poiphet (ok. 6 km, nie powinno to kosztować więcej niż 80-100 BHT). KROK III: przejście pieszo przez granicę. KROK IV: taxi lub minibus spod granicy do Siem Reap (podróż trwa ok. 2,5-3 h, a kosztuje w zależności od rodzaju transportu 8-12 $).
Dojazd z lotniska do centrum Siem Reap:
- Jedyną możliwością jest tuk-tuk lub taksówka. Tuk-tuk oczywiście tańszy i kosztuje zawsze 5 $. Negocjacja niemożliwa.
Wiza do Kambodży:
- Niestety trzeba wykupić na lotnisku lub na granicy z Kambodżą i niestety kosztuje aż 30$.
Nocleg w Siem Reap:
- Tom & Jerry Guest House - ok. 15 minut piechotą od słynnej Pub Street. Za 2 noce w pokoju dwuosobowym z łazienką zapłaciliśmy 30 $. Zwykły hostel jakich wiele - bez szału, ale też bez większych wad. Obsługa próbuje za każdym razem namówić, żeby na zwiedzanie Angkor Wat wynająć tuk-tuka za ich pośrednictwem, ale jest to po prostu nieopłacalne. Na mieście jest dużo taniej.
Brak komentarzy
NAPISZ COŚ