wtorek, 10 stycznia 2017

Sighnaghi


I tak oto, po kilkunastogodzinnej podróży z Batumi, znaleźliśmy się w mieście zakochanych - Sighnaghi. Miejscu, które od kilku lat przeżywa swój renesans, a wszystko to za sprawą prezydenta Micheila Saakaszwilego. To właśnie on w 2007 r. zarządził rewitalizację tego pięknie położonego na wzgórzu miasteczka jak i kilku innych ośrodków Kachetii.

Sighnaghi jest malutkie. Kilka uliczek na krzyż, ale uroku ma tyle, co nie jedno duże miasto. Miejscowość próbuje zapracować na miano miasta zakochanych. To taka gruzińska Werona czy Chełmno. Pięknie odrestaurowana w ramach wspomnianego programu mającego zachęcić turystów do odwiedzenia Kachetii. Czy program odniósł sukces? Według mnie tak. Najlepszym tego dowodem są liczne pensjonaty czy restauracyjki. Miasto żyje z turystyki - to widać, słychać i czuć. Można powiedzieć, że dzięki rewitalizacji dostało swoją wielka szansę i wydaje mi się, że korzysta z niej ile może...


Turyści przybywają pospacerować po wykładanych kamieniem uliczkach, wijącymi się to w górę to w dół, czy osiemnastowiecznych murach. Podziwiają charakterystyczne, kolorowe, ażurowe werandy, dumnie wystające z pięknie odnowionych domów. No i oczywiście testują wina. Kachetia to region słynący przede wszystkim z wina. Praktycznie w każdym domu zasmakować można tego trunku. Spacerując po miasteczku trafiliśmy do jednego z takich domostw. Gospodarz zaprosił nas na kieliszek napoju bogów. No cóż... niebo w gębie. Dla W. (ja niestety nie mogłam pić) gruzińskie wina są najlepsze na świecie. Ale nie te sprzedawane w Tesco, bo te są produkowane zupełnie innymi metodami. Za prawdziwie gruzińskie wino trzeba niestety w Polsce sporo zapłacić. W Gruzji na każdym kroku jest się nim częstowanym.


Momentami miałam wrażenie, że czas w Sighnaghi płynie trochę wolniej. Tam nikt się nie śpieszy. Pies włóczy nogę za nogą, kot leniwie się przeciąga, panie sprzedające rękodzieło ze stoickim spokojem wyczekują na klientów. No i te widoki rozciągające się ze wzgórza na dolinę Alazani i gdzieś hen hen daleko ośnieżone góry Kaukazu. Fenomenalny obraz. Dla takich widoków pakuje się walizki/plecaki i rusza się w świat. Tu zdecydowanie można się zresetować. Atmosfera jest iście sielsko-anielska.


Podobno niezapomnianym przeżyciem jest wyprawa na miejscowy cmentarz, szczególnie jak ma się szczęście i traf pozwoli znaleźć się na cmentarnej imprezie. Tak opisuje to Celina z Peter's Guest House na facebook-u :
"(Cmentarz) Ulokowany jest na górskim cyplu, z którego rozciąga się fantastyczny widok na dolinę Alazani i Kaukaz oraz na miasteczko.Po drugie jest ciekawy sam w sobie. Można tam zobaczyć ciekawe nagrobki, zarówno nowe, jak i stare. Można też trafić na biesiadę! Tak, tak! Na biesiadę!Gruzini czczą pamięć bliskich osób, które odeszły, organizując biesiady na cmentarzu, przy grobie, np. w urodziny zmarłego. 
Przy grobach są stoły, ławki, grille, a przy niektórych stoją też lodówki, które pełnią rolę szafek. Trzymane są tam talerze, kieliszki, sztućce i wszystko potrzebne do biesiady.Przy grobach są stoły, ławki, grille, a przy niektórych stoją też lodówki, które pełnią rolę szafek. Trzymane są tam talerze, kieliszki, sztućce i wszystko potrzebne do biesiady.Zdarzyło się naszym gościom uczestniczyć w takich biesiadach przez przypadek, a ostatnio trafili oni na moment uboju kur i owcy, których mięso zostało przyrządzone na miejscu i spożyte podczas biesiady na cmentarzu."
Można by uznać, że jest to idealne miejsce na wyciszenie. Nic nie jest jednak idealne, więc i tu znajdzie się jedno "ale". W tym przypadku to "ale" na imię ma "quady". Okropnie hałasujące i pozostawiające za sobą smugę śmierdzących spalin. Dla młodych Gruzinów quady są sposobem na zarobek. Pełnią rolę taxi. Za kilka lari z chęcią podrzucą was do urokliwego Bodbe, gdzie mieści się Monastyr św. Jerzego. Został on wybudowany w IX w. i był siedzibą biskupstwa Kachetii. Oczywiście od tamtego czasu znacznie się zmienił. To właśnie tam pochowana została św. Nino - patronka Gruzji. Na jej grobie powstał pierwszy kościół. A potem dobudowywano kolejne budowle. Dziś jest to najważniejszy ośrodek religijny Gruzji, taka nasza Częstochowa.


Gwoli wyjaśnienia dodam, że Gruzja krajem chrześcijańskim została oficjalnie w 337 r. właśnie za sprawą św. Nino. Kobieta podobno wyleczyła żonę łaskawie panującego króla Iberii (dawna nazwa dzisiejszej Gruzji) - Miriama III. W zamian za ten cud rodzina królewska zdecydowała się na chrzest, a gdy Nino zmarła król rozkazał wybudować kościół w Bodbe. Z grobem związanych jest wiele legend, jedna z ciekawszych mówi o XIX-wiecznym rosyjskim patriarsze, który nie wierzył, że jest tu pochowana św. Nino. Chciał rozkopać grób, ale kiedy się do niego zbliżył, dostał ataku serca i umarł.


Najważniejszym budynkiem w kompleksie jest oczywiście trzynawowa bazylika z grobem świętej. I tu dodam, że trzeba swoje odstać zanim zobaczy się grób. Nie ma, że boli. Każdy chce się przy nim pomodlić. I każdy chce się napić super wody ze źródełka św. Nino. Nie jest to jednak taka łatwa sprawa. Źródełko jest kilkaset schodów niżej. Starzy, młodzi, dzieciaki - wszyscy pędzą na złamanie karku w dół, a my za nimi powolnym krokiem. Bardzo powolnym. Każdy wyłaniający się zakręt był nadzieją:

Za tym zakrętem koniec! - dodawałam sobie otuchy.

A tu figa z makiem. Kto chce być zdrowy jak ryba musi swoje przejść.


Przy źródełku zastaliśmy dzikie tłumy. Nie było szans, żeby się do niego dopchać. Gruzini nie uznają czegoś takiego jak kolejka, więc można sobie wyobrazić co tam się działo. Pielgrzymi nalewali wodę w małe i wielkie butle. O ile wniesienie na górę małej butelki nie stanowiło problemu, o tyle wtachanie 5 litrów jest wg mnie nie lada wyzwaniem, a zdarzali się tacy co te 5 litrowe baniaki napełniali. Hmm... czego się nie zrobi dla zdrowia. Przy źródle stoi też malutka kapliczka pod wezwaniem rodziców św. Nino. Wierni wchodzą do środka i trzy razy zanurzają się w lodowatej wodzie. Tak więc niech was nie zdziwią pielgrzymi z ręcznikami i w mokrych włosach.


"Obchód" po kompleksie klasztornym zajął nam dobre 4 godziny, ale kompletnie się nie spieszyliśmy. Całość prezentuje się pięknie. No i jeszcze te widoki. Moim zdaniem warto zrobić sobie spacer do tego miejsca. Bodbe oddalone jest od Sighnaghi zaledwie o 2,5 km. Taki spacer to same plusy. Spaliliśmy sporo kalorii (kuchnia gruzińska jest dość ciężka), a dodatkowo przez znaczną część drogi cieszyliśmy nasze oczy panoramą na dolinę. Ci bardziej leniwi mogą oczywiście skorzystać z quadów lub taksówek. Chętnych do podwózki nietrudno znaleźć.


Z miasta zakochanych (i okolic) mamy same pozytywne wspomnienia. Pyszne wino, cudowni ludzie, wszędobylska zieleń i ośnieżone szczytu Kaukazu w oddali. Taki obraz zostawiło Sighnaghi w naszych głowach. To takie zwykłe niezwykłe miejsce, które zapisało się chyba już na zawsze w naszej pamięci i do którego być może jeszcze powrócimy.

Oczywiście będąc w Sighnaghi, nie spędziliśmy w miasteczku pełnych 3 dni. Jeden dzień poświęciliśmy na wycieczkę do David Garedża, a jeden dzień na wycieczkę do kachetyjskich monastyrów i winiarni, o czym napiszemy w kolejnych postach. W organizacji bardzo pomogli nam właściciele pensjonatu Peter's Guest House, Celina i Piotr, którym jeszcze raz serdecznie dziękujemy. 

PRAKTYCZNIE:

Dojazd z Batumi i Tbilisi do Sighnaghi:
  • Brak połączenia bezpośredniego z Batumi do Sighnaghi.
  • Z Batumi do Tbilisi można dojechać marszrutką lub pociągiem, przy czym zdecydowanie polecamy tą drugą opcję. Przejazd marszrutką trwa ok. 6 godzin, a kosztuje 20 GEL. Podróż pociągiem trwa ok. 5,5 godziny. Bilet na pociąg dzienny kosztuje 25/18 GEL (I/II klasa), a na pociąg nocny z kuszetkami 40/23 GEL. Rozkład jazdy pociągów najlepiej sprawdzać na stronie internetowej kolei gruzińskich (link). Można kupować bilety online.
  • Z Tbilisi do Sighnaghi trzeba jechać marszrutką lub taksówką. Marszrutki do Sighnaghi odjeżdżają o 9:00, 11:00, 13:00, 15:00, 17:00 i ewentualnie o 18:00 z dworca o nazwie Samgori (przy stacji metra o tej samej nazwie). Jest to ważna informacja, bo wiele osób jedzie na największy dworzec autobusowy Didube, a tam nic w kierunku Sighnaghi się nie znajdzie. Bilet kosztuje 6 GEL. Czas podróży to ok. 1,5 godziny.
  • Z dworca kolejowego dla pociągów dalekobieżnych do Samgori najlepiej przejechać metrem.
Nocleg w Sighnaghi:
  • David Zandarashvili - Pensjonat bardzo popularny wśród Polaków. Dotarły do nas słuchy, że jest to miejsce bardzo swojskie, gospodarz towarzyski, jednym słowem rodzinnie. Jednak ta rodzinna atmosfera musiała się gdzieś ulotnić. Pensjonat się mocno rozrósł i rozrasta się nadal. Można powiedzieć, że to taki mały hotelik. Gospodarze nie mają czasu, ani sił na rozmowy z gośćmi, których bądź co bądź jest sporo. Miejsce to wg mnie nie ma już takiej magii, o której słyszałam. Aczkolwiek jest czysto, pokoje komfortowe, lokalizacja w cichym i spokojnym miejscu z pięknym widokiem na doliną Alazani, a wieczorem można zjeść za 30 lari obiadokolację przyrządzoną przez Panią domu. Pierwszego wieczoru trafiliśmy na pyszne szaszłyki i grupę fascynatów gruzińskiej muzyki ze Szwajcarii. Tak więc wieczór upłynął nam przy gruzińskich przyśpiewach, winie i domowym jedzonku. I choć nie znaleźliśmy w tym miejscu takiej typowej gruzińskiej gościnności, o której słyszeliśmy, było ok. Podsumowując wszystkie za i przeciw: polecamy miejsce.
  • Peter's Guest House - Nie spaliśmy tam, ale często byliśmy w gościnie u polskich właścicieli. Widzieliśmy, że pokoje są komfortowe, gospodarze przesympatyczni, a jedząc śniadanie można sobie zrobić mały odpoczynek od monotonnej gruzińskiej kuchni. Jest jeszcze jedna zaleta... Celina i Piotr organizują najlepsze wycieczki do David Gereja oraz do winnic i monastyrów Kachetii.
  • Pensjonatów w Sighnaghi jest bez liku. Większość można zarezerwować za pośrednictwem np. booking.com.

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ