piątek, 31 marca 2017

Co zobaczyć w Tbilisi


W Tbilisi znaleźliśmy się ok. 18. Lało i nic nie zapowiadało, że przestanie. Nieco zmęczeni i mokrzy pognaliśmy do hotelu o niezbyt gruzińskiej nazwie "Richard". Wchodzimy do niego szybkim krokiem i zmierzamy do recepcji. Tam za ladą siedzi sympatyczny, siwowłosy mężczyzna.

- Hi! - zaczynamy - We have booked a double room.
- Hi!- odpowiada i okazuje się, że nie za bardzo zna angielski. Na ratunek przychodzi stojąca obok blondynka. Pomaga dogadać się z recepcjonistą, a następnie pyta:
- Skąd jesteście?
- Z Polski. - odpowiadamy. I w tym momencie blondyna wybucha takim entuzjazmem, że nie wiemy jak zareagować.
- Z Polski! Super! Ja jestem z Ukrainy. To są nasi przyjaciele, Polacy! - zaczyna tłumaczyć zgromadzonym i dalej nawija...
- Dziękujemy Wam za wszystko. Dużo moich znajomych mieszka, uczy się i pracuje u Was. Super, że tu jesteście [...] A gdzie mieszkacie? Co robicie? [...] Dzięki za głosy na Eurowizji...

Rzadko kiedy zdarzało się nam, żeby ktoś tak pozytywnie reagował na hasło Polak, no może poza wyjątkiem Arequipy w Peru. Podziękowaliśmy za miłe słowa i szybcikiem udaliśmy się do swojego pokoju. Po osuszeniu, ogrzaniu i szybkim rozpakowaniu rzeczy ruszyliśmy w miasto posilić się. W wyborze restauracji pomogła nam nasza ukraińska znajoma, a w międzyczasie właściciel hotelu zaprosił nas na następny dzień na degustację wina. Hmm? Zaproszenie brzmiało zacnie. Oczywiście skorzystaliśmy.

W stolicy Gruzji mieliśmy zaplanowane 3 noce, do których dorzuciliśmy jeszcze jedną. Wszystko to za sprawą pogody. W planach był wypad do Kazbegi z noclegiem na miejscu, ale tam bez przerwy lało i generalnie było mało przyjemnie. Odpuściliśmy, choć do ostatniego dnia wypatrywaliśmy okna pogodowego, żeby zrobić choć jednodniowy wypad. W Tibilisi aura także nas nie oszczędzała. Jeden dzień przesiedzieliśmy w hotelu czekając aż przestanie lać. Nie doczekaliśmy się.


Miasto nas tak do końca nie porwało. Jest kilka naprawę fajnych miejsc, które warto zobaczyć, ale nie oszukujmy się - szału nie ma. Dało się zauważyć, że w rewitalizację wciąż ładuje się sporo pieniędzy, co niezmiernie cieszy. Jednak to wciąż za mało. Powstało sporo nowoczesnej architektury, która jest przykładem aspiracji Gruzji do Europy Zachodniej, Unii Europejskiej. Nie wszystkim ta architektura odpowiada, jak np. Most Pokoju, czyli słynna podpaska. Jednak nawet krytycy tego mostu muszą się zgodzić, że w pewien sposób stał się on niejako symbolem Tibilisi, podobnie jak symbolem Paryża jest wieża Eiffla, która początkowo także nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Most Pokoju prowadzi do Parku Rike. Oczywiście park ma mieć charakter futurystyczny. Witają nas ławki o dziwacznych kształtach, nota bene są bardzo wygodne i wielkie tuby. W parku jest wesoło i gwarno. Gruzini zagryzają masowo słoneczki, kończą kolejnego papierosa, a dzieciaki korzystają z przejażdżek mini samochodami. Wypoczywają. Park podobnie jak aleja Rustavelego odbiegu nieco od Tibilisańskiej rzeczywistości. Jest na bogato. Ma też jeszcze jedną cechę wspólną ze wszystkimi ładnie odrestaurowanymi miejscami w Gruzji. - przewróciło się niech leży. Gruzin wybudował, Gruzin zostawił. Pewnie za kilka lat park będzie już trochę podniszczony, ale tym nikt się tu nie przejmuje.


W nocy "podpaska" jest ślicznie podświetlona w kolorach flagi gruzińskiej. Wygląda zdecydowanie korzystniej niż w dzień. Generalnie często można spotkać się z opinią, że noc jest dla Tbilisi łaskawsza.  Nocą nie widać walących się domów, dziurawych ulic, znikają żebracy, których w Gruzji jest nie mało. Całe miasto jest fajnie podświetlone. Mi jednak zdecydowanie bardziej przypadł do gustu dzienny tryb zwiedzania.


To fakt, że wystarczy zboczyć z głównej ulicy, a obraz miasta zmienia się o 180 stopni. Już nie było pięknie i kolorowo. Naszym oczom ukazywała się Gruzja biedna, borykająca się z wieloma problemami. Gruzja, której nie zobaczymy na pocztówkach z wakacji. Zadbane, odnowione są praktycznie tylko miejsca reprezentatywne, turystyczne, czyli np. okolice łaźni siarkowych, czy słynna aleja Rustavelego. Jeszcze dużo wody w rzece upłynie i pieniędzy zanim Tbilisi będzie wyglądać jak jedna z europejskich stolic.


Podróż po Tbilisi warto zacząć od spojrzenia na nie z góry czyli wjazdu kolejką linową na wzgórze Sololaki. Widok jest kapitalny. Stolica na wyciągniecie ręki. Tu nie widać kontrastów. Jest pięknie. A czuwa nad nią nie kto inny jak Maticzka Gruzija. To wg mnie takie must see. Dłuższą chwilę pospacerowaliśmy sobie po wzgórzu i pewnie byśmy jeszcze spacerowali, jednak pogoda była nieprzewidywalna i postanowilismy się ewakuować.


Nieopodal Wzgórza Sololaki i kolejki linowej, znajduje się twierdza Narikala - nasz kolejny cel. Forteca dominuje nad Starym Miastem. Widoczna jest niemal z każdego miejsca. Pierwsza budowla była wzniesiona w tym miejscu już w IV wieku. W późniejszych latach była wielokrotnie niszczona. Obecne mury pochodzą z XVI-XVII wieku. Na terenie twierdzy stoi kościół Św. Mikołaja. W momencie gdy pod niego dotarliśmy trwało nabożeństwo. Mi udało się wścibić głowę. Świątynia jest bardzo klimatyczna, więc warto do niej zajrzeć. Wojtek miał niestety za krótkie spodnie więc go nie wpuszczono. Gruzję warto zwiedzać w spodniach/spódnicach za kolana, a kobieta obowiązkowo powinna mieć ze sobą nakrycie głowy.


Spod twierdzy zdecydowaliśmy się zejść krętymi uliczkami do centrum miasta. Chmury nieco rozgonił wiatr więc widmo deszczu odeszło w niepamięć. Ten spacer to był strzał w dziesiątkę. Kluczyliśmy między, przede wszystkim, odnowionymi pięknie kamienicami, podziwialiśmy słynne ażurowe balkony, klimatyczne małe kawiarenki i wnętrza świątyń do których rzadko trafia turysta. Ta cześć miasta podobała mi się zdecydowanie najbardziej. Opuszczaliśmy ją powolnym krokiem z nadzieją, że następnego dnia do niej wrócimy. Warunki atmosferyczne jednak nam nie pozwoliły.


Kolejnym punktem na mapie Tbilisi, do którego podobno warto wstąpić, są słynne łaźnie. Do samych łaźni nie wchodziliśmy, ale pospacerowaliśmy po... ich kopulastym dachu, który notabene jest na wysokości gruntu. Stąd idąc kanionem wzdłuż strumyka znaleźliśmy się pod wodospadem Legvatakhevi. Fajna sprawa - wodospad w środku miasta. Niewielki, co prawda, ale bardzo urokliwy. Miejsce nie do końca  odkryte przez turystów. Większość, tak jak my, trafia tam przez przypadek. W przewodnikach nie znalazłam wzmianki o tym miejscu. Dzięki temu jest tam spokojnie.


Podobnie urokliwa jest wieża zegarowa, do której trafiliśmy dzięki Polakowi sprzedającemu w Tbilisi polskie zapiekanki. Wieża choć wygląda na zabytek, nie jest nim. Została zbudowana w 2010 r. O pełnych godzinach na chwilę ożywa. Niestety nie doświadczyliśmy tego. Placyk wokół niej jest fajnie zagospodarowany. To jedno z takich przyjemnych miejsc, gdzie można przysiąść i odpocząć, napić się kawy w jednej z wielu kawiarenek. Wydaje mi się, że warto zejść z głównej arterii i zobaczyć ten zabytek - niezabytek.


Gdyby pozwoliła nam pogoda zapewne udalibyśmy się na wzgórze z wieżą telewizyjną. Nawet ruszyliśmy w jego stronę. Niestety się okropnie rozpadało, więc wróciliśmy do hotelu. Co tu dużo pisać - w Tibilisi pogoda pokrzyżowała nam nieco plany. Co jednak zobaczyliśmy, czego doświadczyliśmy, to nasze. A zobaczyliśmy miasto pełne kontrastów. Miasto, w którym obok mercedesów, ulicami pędzą rozklekotane wołgi ze snopkami siana na dachu. Miasto, w którym tuż za zakrętem ekskluzywnej ulicy czai się rozpadająca kamienica. Miasto, które jeśli rzeczywiście chce być uważane za super-hiper stolicę musi jeszcze mocniej i bardziej się postarać. Miasto, na które z pewnością warto poświęcić trochę czasu.


PS: Tbilisi to oczywiście także świątynie. W końcu Gruzja jest drugim po Armenii krajem oficjalnie chrześcijańskim. Co poniektóre to prawdziwe perełki. Są one na tyle istotnym elementem, że postanowiłam im poświęcić oddzielny post, który już wkrótce pojawi się na blogu.

PRAKTYCZNIE:

Transport w mieście:
  • Metro - w stolicy Gruzji oddano 2 linie metra: czerwoną i zieloną. Statystyczny turysta korzysta tylko z tej pierwszej. Linia przebiega m.in. przez dworzec autobusowy (Didube), dworzec kolejowy (Station Square), turystyczne centrum miasta (Liberty Square) czy też dworzec marszrutek jadących do Sighnaghi (Samgori). By jechać metrem trzeba być posiadaczem specjalnej karty pre-paid, którą możemy doładować dowolną kwotą. Sama karta kosztuje 2 lari i dostępna jest na każdej stacji metra. Pojedynczy przejazd metrem kosztuje 50 tetri. Metro w Tbilisi kursuje do północy.
  • Żółte autobusy - Jeżdżą często, a dojeżdżają niemal wszędzie. Bilet kosztuje również 50 tetri, a kupuje się go w automacie. Można płacić monetami lub za pomocą karty prepaid. Rozkłady jazdy i wyszukiwarkę połączeń znajdziecie TUTAJ. Napiszę tylko, że do lotniska w Tbilisi kursuje autobus nr 37.
  • Kolejki linowe i "Funicular" - z parku Rike do pomnika Matki Gruzji kursuje kolejka linowa. Za przejazd zapłacić można tą samą kartą prepaid. Tak samo funkcjonuje kolejka szynowa na wzgórze z wieżą telewizyjną.
Transport dalekobieżny:
  • Marszrutki do Sighnaghi, Telavi, Lagodekhi i innych miast na wschodzie Gruzji - z dworca autobusowego Samgori (stacja metra o tej samej nazwie).
  • Marszrutki do Mcchety, Borjomi, Achalcyche, Kutaisi, Batumi, Mestii i pozostałych miast - z dworca autobusowego Didube (stacja metra o tej samej nazwie).
  • Pociągi do Batumi, Zugdidi - z dworca kolejowego przy stacji metra "Station Square".
Atrakcje:
  • Most i Park Pokoju (Rike Park) - obecnie najbardziej rozpoznawalne miejsce w Tbilisi. Nowoczesna kładka dla pieszych i park w centralnej części miasta. Najlepsze wrażenie robią nocą.
  • Pomnik Matki Gruzji - wzgórze na którym stoi stanowi doskonały punkt widokowy na prawie całe miasto. W jedną stronę warto przejechać się kolejką linową (płatność jak za komunikację miejską), a w drugą stronę przejść się piechotą i poodkrywać zakamarki miasta.
  • Twierdza Narikala - położona obok pomnika Matki Gruzji twierdza górująca nad miastem. Rozpościerają się z niej równie rewelacyjne widoki na miasto, choć zwiedzanie nie jest proste, bo teren twierdzy jest dość mocno zaniedbany. Na teren twierdzy wchodzi się stromą ulicą oznaczoną na mapie google jako "Orbiri Street".
  • Łaźnie siarkowe (Sulfur Baths) - nie byliśmy, ale co nie co możemy o tym miejscu napisać. Miejsce jest przede wszystkim dla osób którym nie przeszkadza zapach zgniłych jaj, bo tak właśnie pachnie siarka. Cena za prywatne łaźnie to 25 lari za godzinę, za masaż 10 lari (ponoć jest to po prostu biczowanie mokrą szmatą po plecach), publiczne łaźnie kosztują z kolei 3 lari. Nawet jeśli nie chcemy wchodzić do środka to i tak warto odwiedzić to miejsce i pospacerować po bardzo ciekawym dachu budynku. 
  • Wodospad - znaleźć go można idąc głębokim kanionem od strony łaźni. Ciekawe i relaksacyjne miejsce, choć czasem trochę czuć przykry zapach ścieków (ta sama woda wpływa potem do łaźni...).
  • Wzgórze z wieżą telewizyjną - dostać się na nie można kolejką szynową jak na naszą Gubałówkę. Na samym wzgórzu znajduje się Mtatsminda Park, czyli po prostu park rozrywki dla dzieci i dorosłych (diabelski młyn, kolejka górska, itp.
  • Wieża Zegarowa
  • Aleja Rustavelego
  • Katedra Sioni - najładniejsze wnętrze sakralne w Tbilisi. Katedra położona jest bardzo blisko Mostu Pokoju, vis a vis parku Rike.
  • Sobór św. Trójcy - Górujący nad miastem monumentalny kościół po "drugiej stronie" rzeki, nad pałacem prezydenckim. Z bliska nic specjalnie interesującego, prócz widoku na starą część miasta.
Nocleg:
  • Hotel Richard - ładny niewielki hotelik położony ok. 2 km od centrum. Mimo to w dobrej lokalizacji bo zaraz przy przystanku autobusowym linii 37 jadącej przez całe centrum miasta i do lotniska. Jak zawsze w Gruzji - bardzo sympatyczni właściciele.
  • Guesthouse Gia - mielismy go też zarezerwowany przez booking.com jako alternatywa. Ostatecznie się nie zdecydowaliśmy, ale wygląda przyzwoicie. Lokalizacja w centrum miasta.
  • Guest House For You - mielismy go też zarezerwowany przez booking.com jako alternatywa. Ostatecznie się nie zdecydowaliśmy, ale wygląda przyzwoicie. Lokalizacja w centrum miasta.

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ