Ostatnim przystankiem na mapie Gruzji było Kutaisi. Nie spodziewaliśmy się po tym mieście zbyt wiele, a wręcz przeciwnie. Myśleliśmy, że będzie nieciekawie, brudno i szaro. Skupiliśmy się na innych punktach naszej wycieczki, Kutaisi potraktowaliśmy trochę po macoszemu. Z braku czasu, lenistwa, a może tego i tego. Dzięki takiemu potraktowaniu sprawy doświadczyliśmy miłej niespodzianki. Miasto zaskoczyło nas pozytywnie. Przede wszystkim autentycznością, relaksacyjną atmosferą i pyszną kuchnią.
Gdy przybyliśmy na miejsce okazało się, że jaskinia jest zamknięta. Pusto i głucho. Taksówkarz udawał wielce zdziwionego zastanym stanem rzecz. Niby gdzieś dzwonił, dowiadywał się, a następnie nam oświadczył, że jest awaria oświetlenia, która zostanie naprawiona jutro i może nas zawieźć do oddalonego o kilkadziesiąt km wąwozu, za dodatkowa opłatą oczywiście. Nie zgodziliśmy się. Wróciliśmy do Kutaisi. Z centrum miasta zgarnęli nas przecudowni właściciele pensjonatu, w którym mieliśmy zarezerwowany pokój i pokrótce wyjaśnili, że daliśmy się zrobić w trąbę - w poniedziałki jaskinia jest zamknięta i basta. No cóż, tak bywa. :-) Jednocześnie wyjaśnili nam jak się do niej dostać transportem publicznym. Dojazd okazał się banalnie prosty (opis w informacjach praktycznych).
We wtorek jaskinia była nasza. :-) Prometeusz, który nota bene dla turystów dostępny jest od 2011 r., okazał się niezwykle ciekawym miejscem. Co prawda udostępniono zaledwie 1420 m korytarzy, ale spokojnie wystarczyło to, aby nacieszyć oko. Z 17 sal, turyści mają wstęp do 6. Jaskinia jest cudownie oświetlona. Niebieski, czerwony czy żółty kolor podświetlający skały, tworzy niezwykły klimat. Stalaktyty, stalagmity, co jakiś czas podziemne strumyczki i jeziorka sprawiły, że na chwile przenieśliśmy się w inny wymiar. W co poniektórych salach z głośników płynie odpowiednio dobrana muzyka. Ma być bajkowo i magicznie. I bez wątpienia jest. W przeróżnych, oświetlonych formach skalnych, można doszukiwać się podobieństw do ludzi, zwierząt czy roślin. Każdy zobaczy oczywiście to, co będzie chciał. Ci, którzy mają problem z wyobraźnią, zostaną wspomożeni przez przewodniczkę. :-) Przewodnicy oprowadzają rożne grupy językowe. My wbiliśmy się do szkolnej grupy z językiem gruzińskim w roli głównej. Gdybyśmy chcieli anglojęzycznego przewodnika musielibyśmy poczekać z 1,5 godziny. Szkoda nam było czasu. Mieliśmy trochę szczęścia ponieważ nasza przewodnicza było na tyle uprzejma, że co jakiś czas opowiadała nam po angielsku o jaskini. Spacer po jaskini (dla tych, którzy zapłacili dodatkowo 7 lari) zakończył się krótkim rejsem łódką po podziemnej rzece (400 m.) Większość, w tym my, udała się do wyjścia. Zaledwie kilka osób wsiadło na łódkę Rejs trwał jakieś max. 5 minut. Generalnie atrakcja przeznaczona jest raczej dla dzieci, więc dorośli, którzy się na nią skusili, byli średnio zadowoleni.
Kolejną atrakcją, którą postanowilismy zobaczyć tego dnia był monastyr Gelati. Żeby się do niego dostać musieliśmy wrócić do miasta i złapać marszrutkę. Zadanie niezbyt skomplikowane. Ok. 16 jechaliśmy w stronę monastyru. Na miejscu okazało się, że marszrutka w stronę Kutaisi odjeżdża za 2 godziny!!! Dwie długie godziny w bardzo upalny dzień, w miejscu gdzie nie ma zbyt wielu zajęć. Ten problem odłożyliśmy jednak na potem i zabraliśmy się za zwiedzanie. Monastyr został wzniesiony w XI w. z inicjatywy Dawida IV Budowniczego. W skład kompleksu wchodzi Kościół Maryi Dziewicy, Kościół św. Jerzego oraz Kościół św. Mikołaja, trzykondygnacyjna wieża - dzwonnica oraz budynek sławnej akademii Gelackiej, która przez wieki była ważnym ośrodkiem kulturalnym i edukacyjnym. Całość okala mur, a na teren monastyru możemy dostać się oczywiście przekraczając bramę, w której pochowany jest fundator przybytku. Królowi marzyło się, aby każdy kto zawita do monastyru, przeszedł po jego nagrobku, jednak większość wizytujących z szacunku do Budowniczego szerokim łukiem mija jego grób. Miejsce zdecydowanie warte odwiedzania. Freski, ikony, ledwo tlące się świece, podniosła atmosfera. Monastyr jest bardzo ważnym miejscem na religijnej mapie Gruzji, o czym świadczą tłumie odwiedzający go Gruzini. Nam obejście terenu zajęło jakieś pół godziny i pewnie gdyby nie skwar z nieba, nie stanowiłoby problemy przesiedzenie na dziedzińcu kolejne 1,5 godziny w oczekiwaniu na marszrutkę. Słońce jednak prażyło straszliwie, a też chcieliśmy jeszcze tego dnia pochodzić po Kutaisi. Zaczęliśmy więc kombinować jak się wydostać z Gelati. Z pomocą przyszła nam wycieczka szkolna. :-)
Zapakowaliśmy się do wesołego autobusu pełnego dzieciarni oraz niepanujących nad nimi nauczycielek i w ten oto sposób zupełnie przypadkiem trafiliśmy do monastyru, który oczarował nas bardzo - Motsameta. W autokarze było gwarno i przesympatycznie. Śpiewom i tańcom nie było końca, a monastyr... wow. Został on zbudowany na wysokim klifie, wiec zanim dotarliśmy do świątyni, już zostaliśmy zauroczeni widokami. Wokół bujna zieleń, głęboki kanion, w oddali wijąca się jak wąż rzeczka, do której wg legendy, w VIII wieku miejscowi książęta, David i Konstantin, zostali wrzuceni, ponieważ sprzeciwili się Arabom i nie przeszli na islam. Ich szczątki zostały złożone w monastyrze. Klasztor jest malutki, pięknie odrestaurowany. Nie zatłoczony, dostojny. Spokój panujący w tym miejscu pozwala na rozkoszowanie się pięknem krajobrazu. Malowniczo, nastrojowo, urokliwie.
Po ponad półgodzinnym zwiedzaniu Motsamety wróciliśmy do Kutaisi. Kutaisi, którego napiszę szczerze - nie docenialiśmy.
Myśleliśmy, że będzie to nudne, nieciekawe, zaniedbane miasto. Byliśmy w błędzie. Czas w nim spędzony wspominamy bardzo miło. Okazało się, że Kutiaisi jest całkiem przyjemne. Fakt, nie ma tam wielu oszałamiających zabytków ani perełek architektury. Jest za to przyjemna atmosfera pozwalająca faktycznie odpocząć. Spacerowaliśmy jego uliczkami, przesiadywaliśmy w parku obserwując Gruzinów, jednym słowem skupiliśmy się na nicnierobieniu. Udaliśmy się oczywiście do wybudowanej na przełomie X i XI w. katedry Bagrati, która nota bene była zamknięta. Kościół w XVII w. został zniszczony przez Truków i dopiero w drugiej połowie XX w. zaczęto jego odbudowę. Do zabytkowych elementów wprowadzono sporo nowoczesnych, co wg mnie niekoniecznie pozytywnie wpłynęło na ogólny wygląd budowli. Tak czy siak warto wybrać się w jej okolice, ponieważ jeśli nie urzeknie was katedra, to na pewno zrobi to panorama rozciągająca się z wzgórza, na którym stoi. My, jak kilku innych Gruzinów, rozłożyliśmy się na trawce zaraz przy katedrze i delektowaliśmy się chwilą.
Pod katedrę można dostać się na własnych nogach, albo wołgą, pełniącą funkcję autobusu miejskiego. My z tej drugiej opcji chętnie korzystaliśmy, także gdy chcieliśmy wrócić do pensjonatu. Koszt o ile pamietam to 0,30 lari, a doznania niecodzienne. Niestety gdy wracaliśmy po 20:00 musieliśmy wspinać się na własnych nogach. Pensjonat, w którym nocowaliśmy ulokowany jest spory kawałek od centrum w chyba najwyższym punkcie miasta. Tą niedogodność rekompensowali nam przemili właściciele. Gościnni, serdeczni, uprzejmi. Cudowni ludzi. Gruzini i ich serdeczność to zupełnie inna historia, którą postaram się opowiedzieć Wam wkrótce.
Podsumowując - nasze niepełne dwa dni w Kutaisi minęły bardzo przyjemnie. Miastem byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Szczerze powiedziawszy myśleliśmy, że się zanudzimy, a koniec końców zostało nam kilka atrakcji do zaliczenia. Nie znaleźliśmy czasu np. na kolejkę linową. Nie udało nam się zobaczyć Wąwozu Martvili, ani Kanionu Okatse... Nic jednak straconego, bo do Gruzji zamierzamy wrócić za jakieś 2-3 lata, więc z pewnością nadrobimy zaległości. Do głębszego poznania zostało nam wiele regionów. Nie byliśmy w Mestii, nie spędziliśmy nocy w Ushguli, nie przejechaliśmy słynną drogą wojenną do Kazbegi, nie zrobiliśmy trekkingu przez rozległe góry Tuszetii, a w końcu nie zjechaliśmy wciąż dzikich stepów leżących między Achalkalaki a Tbilisi. A tymczasem żegnamy się z Gruzją. Gaumarjos!
Zapakowaliśmy się do wesołego autobusu pełnego dzieciarni oraz niepanujących nad nimi nauczycielek i w ten oto sposób zupełnie przypadkiem trafiliśmy do monastyru, który oczarował nas bardzo - Motsameta. W autokarze było gwarno i przesympatycznie. Śpiewom i tańcom nie było końca, a monastyr... wow. Został on zbudowany na wysokim klifie, wiec zanim dotarliśmy do świątyni, już zostaliśmy zauroczeni widokami. Wokół bujna zieleń, głęboki kanion, w oddali wijąca się jak wąż rzeczka, do której wg legendy, w VIII wieku miejscowi książęta, David i Konstantin, zostali wrzuceni, ponieważ sprzeciwili się Arabom i nie przeszli na islam. Ich szczątki zostały złożone w monastyrze. Klasztor jest malutki, pięknie odrestaurowany. Nie zatłoczony, dostojny. Spokój panujący w tym miejscu pozwala na rozkoszowanie się pięknem krajobrazu. Malowniczo, nastrojowo, urokliwie.
Po ponad półgodzinnym zwiedzaniu Motsamety wróciliśmy do Kutaisi. Kutaisi, którego napiszę szczerze - nie docenialiśmy.
Myśleliśmy, że będzie to nudne, nieciekawe, zaniedbane miasto. Byliśmy w błędzie. Czas w nim spędzony wspominamy bardzo miło. Okazało się, że Kutiaisi jest całkiem przyjemne. Fakt, nie ma tam wielu oszałamiających zabytków ani perełek architektury. Jest za to przyjemna atmosfera pozwalająca faktycznie odpocząć. Spacerowaliśmy jego uliczkami, przesiadywaliśmy w parku obserwując Gruzinów, jednym słowem skupiliśmy się na nicnierobieniu. Udaliśmy się oczywiście do wybudowanej na przełomie X i XI w. katedry Bagrati, która nota bene była zamknięta. Kościół w XVII w. został zniszczony przez Truków i dopiero w drugiej połowie XX w. zaczęto jego odbudowę. Do zabytkowych elementów wprowadzono sporo nowoczesnych, co wg mnie niekoniecznie pozytywnie wpłynęło na ogólny wygląd budowli. Tak czy siak warto wybrać się w jej okolice, ponieważ jeśli nie urzeknie was katedra, to na pewno zrobi to panorama rozciągająca się z wzgórza, na którym stoi. My, jak kilku innych Gruzinów, rozłożyliśmy się na trawce zaraz przy katedrze i delektowaliśmy się chwilą.
PRAKTYCZNIE:
Transport:
- Dojazd z Bordżomi do Kutaisi - Brak bezpośredniego połączenia marszrutkowego. Należy wpierw dojechać do Chaszuri (Khashuri - czas jazdy to ok. 25 minut), a tam przy głównej szosie złapać marszutkę jadącą z Tbilisi do Kutaisi. Marszrutki z Bordżomi do Chaszuri kursują co ok. 30 minut, natomiast marszrutki na trasie Tbilisi-Kutaisi jeżdżą co godzinę.
- Dojazd z Kutaisi do Jaskini Prometeusza - Do Jaskini Prometeusza można dojechać lokalną komunikacją. Z Kutaisi należy wsiąść w marszrutkę nr 30 do Ckaltubo (Tskaltubo / წყალტუბო) - odjeżdżają z czerwonego mostu (idąc od centrum należy przejść na drugą stronę rzeki). Koszt - 1 lari. Z Ckaltubo można dalej jechać marszrutką numer 42 (Promete / Kumistavi), ale jeżdżą one dość rzadko - z rozkładu jazdy na stacji (żeby się na nią dostać trzeba przejść przez bazar) wynika, że odjeżdżają o 7, 11, 14 i 15.30. Można też wziąć taksówkę, ustalając wcześniej cenę. Dobrze umówić się z kierowcą, żeby poczekał przy wyjściu. Cena marszrutki zależy od sezonu i kierowcy – my płaciliśmy po 2 lari w jedną stronę, a kierowca czekał na nas godzinę przy wyjściu (tyle mniej więcej trwa zwiedzanie). Wstęp do jaskini kosztuje 7 lari (ulgowy 3/5 lari), a przepłynięcie finalnego fragmentu jaskini łódką (ok. 300 m) – dodatkowe 10 lari. W sezonie czynne od 10 do 18, poza sezonem do godziny 17. W poniedziałki nieczynne!
- Dojazd z Kutaisi do monastyrów Gelati i Motsameta - Marszrutki do Gelati odjeżdżają z tyłów teatru znajdującego się przy placu z fontanną Kolchidy. Żeby mieć pewność zabrania (marszrutki często są wypełnione po brzegi), radzę być na przystanku jakieś 20 minut przed godziną odjazdu - wg rozkładu jazdy marszrutki odjeżdżają o 8:30, 11:00, 14:00, 16:00 i 18:00. Przejazd trwa ok. 20 minut i kosztuje 1 lari w jedną stronę. Jeżeli przyjechaliście do Gelati marszrutką i chcecie się dostać do drugiego z monasterów, Motsamety, macie tylko dwie możliwości: piesza wędrówka lub jazda marszrutką powrotną, jadącą do Kutaisi. Ta druga możliwość ma dwa „podwarianty”: wysiadacie przy skręcie do Motsamety i idziecie ok. 1,5 km drogą pod górę do monasteru, albo wracacie do Kutaisi i bierzecie taxi do Motsamety.
Nocleg:
- Hostel Ukimerioni - Jest to pensjonat, w którym my mieliśmy przyjemność spędzić 2 noce. Za noc w ładnie urządzonym pokoju dwuosobowym z prywatną łazienką i śniadaniem zapłaciliśmy 29 lari. Niestety pokój nie miał klimatyzacji, a w Kutaisi potrafi być gorąco. Pensjonat prowadzi przemiłe i przepomocne starsze małżeństwo. Dom jest położony ok. 1,5 km od centrum miasta, cały czas pod górę. Do godziny 20:00 na trasie do pensjonatu kursuje niebieska Wołga (nr 5).
- Hostel Kutaisi by Kote - Pensjonat często polecany na polskich forach. Z tego co widzieliśmy na popularnym portalu rezerwacyjnym, można o nim napisać to samo co o Hostelu Ukimerioni.
Gdzie zjeść w Kutaisi:
- Restaurant Palaty - Świetna restauracja w pobliżu dolnej stacji kolejki linowej (Pushkini Street II, Kutaisi). Ceny trochę wyższe niż w innych restauracjach Kutaisi, ale jedzenie przepyszne. Klimat miejsca też niczego sobie.
Dojazd na lotnisko w Kutaisi:
- Jeśli godzina odlotu będzie taka jak w naszym przypadku (czyli 6 rano), to jedyną opcją jest taksówka lub uprzejmość właściciela pensjonatu. My skorzystaliśmy z tej drugiej opcji, oczywiście za dopłatą.
- Jeśli samolot ma startować o "normalnej" porze, to można wskoczyć w marszrutkę jadącą w kierunku Batumi i wyskoczyć z niej w pobliżu lotniska, ponieważ leży ono przy głównej trasie łączącej te dwa miasta.
Brak komentarzy
NAPISZ COŚ