Na Zakynthos spędziliśmy 7 cudownych dni. Podczas pobytu zobaczyliśmy wiele pięknych miejsc. Miejsc niezwykle urokliwych. Ukryte w malowniczych zatoczkach plaże, rozległe gaje oliwne, majestatyczne wapienne klify i... cudowne zachody słońca.
Jednym z miejsc gdzie można podziwiać jak słońce powoli chowa się za horyzontem jest przylądek Keri. Leży on na południu wyspy, na Półwyspie o tej samej nazwie. W pobliżu znajduje się malutka wioska, która skradła nasze serca, a zwie się ... Keri.
Do lub Na Keri wyruszyliśmy późnym popołudniem. Jak wyżej wspomniałam naszym celem było przede wszystkim podziwianie zachodu słońca. Wzięliśmy jednak pod uwagę fakt, że nie tylko my będziemy chcieli go zobaczyć, więc nie aż tak późnym jak większość turystów. Jak to się mówi, przezorny zawsze ubezpieczony.
Wioska przywitała nas ciszą. Większość kawiarni i restauracji, które można policzyć chyba na palcach jednej ręki, była zamknięta. Miejscowych brak, turystów brak. Niby nic się nie dzieje, a jest przyjemnie. Spokojnie mogliśmy spacerować po Keri. Miejscowość zdecydowanie przypadła nam do gustu. Kilka uliczek przemierzaliśmy powolnym krokiem, co rusz zatrzymując się i podziwiając, a to wymyślne okiennice, uroczo ukwiecone ogrody przydomowe, czy ciekawe wnętrze kawiarenki (zamkniętej niestety). A że uliczek jest naprawdę niewiele, to obejście niemal całej miejscowości zajęło nam pewnie ok. 30 minut.
Spacer nas jakość szczególnie nie zmęczył, ale gdy pojawiła się perspektywa wypicia zimnej kawy w bardzo upalny dzień, postanowiliśmy usiąść w czynnej (Hurra!) kawiarni i nacieszyć swoje kubki smakowe. Wygodnie rozsiedliśmy się pod pnączami winogron i popijaliśmy napój. Czuliśmy się prawie jak w raju. Błękit nieba, słoneczko i błogi spokój. Chwilo trwaj! - chciałoby się krzyknąć.
Czas jednak zaczął naglić. Przecież zachód słońca nie będzie na nas czekał. Chcąc zdążyć przed nadciągającymi tłumami, zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy na klify. Z woski na klify jest rzut beretem. Jakieś 3 minuty jazdy krętą drogą. Po drodze minęliśmy podobno największą flagę Grecji na świecie. Rzeczywiście jest wielka... ale czy największa? Taką informację znalazłam w Internecie i powiem szczerze, że nie wiem czy jest ona prawdziwa. Tak czy siak jest spora.
Gdy dotarliśmy w pobliże klifów słońce było jeszcze dość wysoko. Stwierdziliśmy - "poczekamy, dziś nigdzie się nie spieszymy". Z biegiem czasu miało coraz mocniej nasycony pomarańczowy kolor, który otulał wszystko wokół nas. Docierając na miejsce zastaliśmy tylko kilkanaście samochodów. Postanowiliśmy przespacerować się po okolicy. Widoki zacne. Słońce schodziło coraz, coraz niżej. Powoli znikało, a ludzi natomiast robiło się z minuty na minutę coraz więcej. Pomimo tego, każdy z turystów znalazł "swój skrawek ziemi", z którego na spokojnie mógł podziwiać zachód. Jedni wspinali się "nielegalną" ścieżką by zobaczyć jeszcze więcej, inni wygodnie usadowili się na snopkach siana, poustawianych przez właścicieli działającego w tym miejscu baru, jeszcze inni skupili się na kozach. Dla każdego coś dobrego. Podobno mega miejscówką na oglądanie zachodu jest tawerna "Lighthouse". Nie sposób jej nie zauważyć - stoi obok wielkiej greckiej flagi. Aby oglądać klify, morze, zachód słońca, trzeba kupić choćby wodę. Podobno warto. My odpuściliśmy. Olaf był już nieco znużony, więc postanowiliśmy nie przedłużać i pojechaliśmy prosto do Agios Sostis.
Keri, w każdej postaci mnie zachwyciło. Będąc na Zakynthos musicie zobaczyć i wioskę, i klify, i zachód słońca przy latarni morskiej. Oczarowała mnie atmosfera, cisza, otoczenie. Wszystko razem stworzyło mieszankę absolutnie doskonałą. Polecam.
Keri, w każdej postaci mnie zachwyciło. Będąc na Zakynthos musicie zobaczyć i wioskę, i klify, i zachód słońca przy latarni morskiej. Oczarowała mnie atmosfera, cisza, otoczenie. Wszystko razem stworzyło mieszankę absolutnie doskonałą. Polecam.
Brak komentarzy
NAPISZ COŚ