piątek, 23 marca 2018

W poszukiwaniu Caretta Caretta


Jedną z głównych atrakcji Zakhyntos są żółwie Caretta caretta. Szczerze powiedziawszy to nasze plany nie zakładały spotkania się z nimi. Plany są jednak po to, aby je zmieniać. Tym razem z konieczności, ale w sumie wyszło na dobre.

W związku z tym, że samochód, który dostarczono nam późnym wieczorem, przy porannych oględzinach okazał się niezłym złomem, byliśmy uwięzieni w Agios Sostis. Miejscowość jest urocza, ale ile można spacerować tymi samymi ścieżkami, albo plażować? W naszym wydaniu dość krótko. Postanowiliśmy wykupić rejs po okolicy. 


Ok. 14:00 niewielką grupą wypłynęliśmy w morze. Zaczęło się zaskakująco, bo i zaskakujący był kierunek w którym się udaliśmy. Zamiast w kierunku Marathonisi Island płynęliśmy w stronę Cameo Island i Laganas. Po kilku minutach dowiedzieliśmy się dlaczego. Sternik zaczął dawać nam znaki, że w pobliżu są słynne żółwie. Zaczęliśmy ich wypatrywać. To z lewej burty, to z prawej, aż w końcu symbol wyspy wynurzył się. Caretta caretta oddychają płucami, więc wypływają żeby zaczerpnąć powietrza i w tym momencie prawie wszyscy chwycili za aparaty, telefony, kamery i uwieczniali ten moment. Ja delektowałam się chwilą, wolna od wszelkiej elektroniki. Widok niesamowity. Zachwycaliśmy się jak małe dzieci. Żółwie są sporych rozmiarów. Podobno przeciętny osobnik waży ok. 80 km i może mierzyć ok. 1 metra. Podobno z roku na rok jest ich coraz mniej. W 1999 r. celem ich ochrony utworzono narodowy park morski. Na jego terenie znajduje się ok. 80% gniazd lęgowych żółwi.


Następnie etapem rejsu była właśnie wyspa, na której żółwie składają jaja - Marathonisi Island. Na wyspie, a właściwie jej plaży mieliśmy ok. 30 minut. Plażowanie było najsłabszym punktem programu. Znalezienie wygodnego miejsca, gdzie byłoby choć trochę cienia, nie należało do łatwych zadań. Zresztą, co by tu nie mówić, plaża do jakiś super-mega urokliwych nie należy, więc jakoś specjalnie się nie martwiliśmy, że po pół godzinie musieliśmy ją opuścić. Zapakowaliśmy w plecak wszystkie nasze graty i ruszyliśmy na pokład. Żółwie często mylą reklamówki z meduzami, więc warto trzy razy rozejrzeć się wokoło zanim opuści się miejsce będące "domem" żółwi.


Potem było już zdecydowanie lepiej. Powoli zmierzaliśmy w stronę Keri Caves, delektując się widokami. Gdy znaleźliśmy się w pobliżu klifowego wybrzeża, łódź zacumowała, a my mieliśmy możliwość popływania w jednej z jaskiń. Podczas tego pływania dziwiła nas jedna rzecz, a dokładnie to zapach zgniłych jaj. Okazuje się, że jaskinia była czymś w rodzaju naturalnego SPA, gdyż wydobywa się w niej posiadające właściwości lecznicze siarka. Smród nic a nic nie odstraszył członków naszej ekipy. Czas spędzony w jaskini szybko minął i po 30-40 minutach wszyscy znowu siedzieliśmy na łodzi. Nasza wycieczka zaczynała się kończyć. Okrążyliśmy raz jeszcze wyspę Marathonisi, odkrywając przy tym, że z drugiej strony wygląda ona zupełnie inaczej. Ogromne klify to jej "druga twarz" - ładniejsza, nie ukrywam. Stąd już ruszyliśmy w stronę małego portu przy Cameo Island, skąd busem pojechaliśmy do Agios Sostis.


Cały rejs trwał około trzech godzin. Godzin, które zleciały zdecydowanie za szybko. Program rejsu był na tyle bogaty, że nie było szansy na nudę. To widziana z oddali wyspa Cameo z targanymi przez wiatr płachtami materiału, to żółwie, za chwilę miejsce gdzie składają jaja, a na dokładkę pływanie w jaskini. Działo się. Gdy teraz wspominam ten trzygodzinny rejs, to stwierdzam, że fajnie wyszło z wypożyczeniem, a w zasadzie nie wypożyczeniem samochodu. Dzięki zamieszaniu wokół auta mieliśmy możliwość spędzić ciekawie czas. W pierwotnych planach nie zamierzaliśmy oglądać ani żółwi, ani płynąć w okolice Keri Caves. Wyszło jak wyszło i nie narzekamy, ponieważ było po prostu przyjemnie. 

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ