W Wiedniu wiele miejsc zaledwie liznęliśmy. Do muzeów raczej nie zaglądaliśmy. Kościoły "zaliczyliśmy" dwa. Nie zjedliśmy nawet kanapki Trzaskowskiego. Skupiliśmy się raczej na tym wszystkim, co ciekawe na świeżym powietrzu. Zwiedzanie dostosowaliśmy do rytmu dnia Olafa. Cóż, już nie podróżujemy sami, więc czasem trzeba iść na kompromis. Dodam jednak, że zobaczyliśmy w zasadzie wszystko na czym nam zależało. Czasami nie było czasu przypatrzeć się detalom, pomyśleć co, jak i dlaczego, zachwycić się. Generalnie jednak uważam, że Wiedeń możemy odhaczyć. Najważniejsze miejsca zaliczyliśmy.
Wiedeń, jako miasto, niespecjalnie przypadł nam do gustu. Bez wątpienia jest piękny. Wszystko jakby od linijki. Nie ma miejsca na bylejakość. Każda kamienica odrestaurowana, dziura w ulicy zalatana. Czegoś mi jednak w tym mieście zabrakło. Takiej kropki nad "i". Klimatu, atmosfery, czegoś nieokreślonego. Duszy. No nie zachwyciłam się! Pomimo tego 4 dni spędzone w stolicy Austrii będę wspominać ciepło. Pogoda nas rozpieszczała, a fakt, że skupiliśmy się na parkach sprawił, że wypoczęłam.
Jeden dzień spędziliśmy w Parku Schonbrunn, jeden w Ogrodzie Zoologicznym. Nie pominęliśmy w planach głównego miasta i "starówki". Ta druga nie jest duża, więc jeden dzień w normalnym trybie jest wystarczający. Z dzieckiem to trochę za mało, więc przez niektóre miejsca pędziliśmy. Jednak nawet w biegu nie umknął mojej uwadze fakt, że jest "odpicowana". To co nam trochę przeszkadzało to dziki tłum. Ludzie otaczali nas z każdej strony. Nigdy za tym nie przepadaliśmy. W naszych podróżach z reguły staraliśmy się wybierać miejsca ciche i spokojne. Wystarczyło skręcić w jedną z bocznych uliczek aby zrobiło się spokojniej. Tam z kolei rządzą dorożki. Jedna za drugą. Nie mam pojęcia ile kosztuje przejażdżka, ale wiem, że ten sposób zwiedzania cieszy się sporym zainteresowaniem.
Starówka przywitała nas przepysznymi lodami (lodziarnia Zanoni). Być w Wiedniu i ich nie spróbować to grzech. Zaraz przy lodziarni znajduje się Haas-Haus. Budynek wzbudza wiele kontrowersji. Wg wiedeńczyków jego nowoczesna bryła nijak ma się do zabytkowego sąsiedztwa katedry. Wg mnie budynek prezentuje się ciekawie w otoczeniu eklektycznych kamienic. A odbicie wniesionej w XII wieku katedry św. Szczepana w jego przeszklonej elewacji jest fajnym zabiegiem.
Świątynia jest jednym z symboli miasta. W życiu widziałam już wiele kościołów, niewiele z wizyt w nich pamiętam. Są jednak takie świątynie, które szare komórki szczególnie sobie upodobały. Z rożnych względów. Jedną z nich jest Katedra św. Szczepana. Pomijając fakt, że jej historia jest bardzo, bardzo długa (nie będę przytaczała historii budowli, wszystkie informacje na temat tego kiedy, jak i po co znajdziecie w bez problemu w Internecie lub przewodnikach), to z pewnością jest piękna. Perełka. Uwielbiam budowle w stylu gotyckim. Smukłość, strzelistość, lekkość, zdobienia. Warto dłużej zawiesić na niej oko. Mało tego, zajrzeć do jej wnętrza i wdrapać się po schodach na szczyt chociaż jednej z jej wież. Niestety my nie mieliśmy możliwości wejść na nie. Do Wiednia raczej nie wrócimy, więc nie będziemy mieli okazji przekonać się na własne oczy czy widok jest interesujący.
To byłoby na tyle z kościołów. Większość czasu spędzonego na starym mieście spędziliśmy kręcąc się wąskimi uliczkami. Urozmaiceniem były krótkie przystanki na niewielkich placach. Nie szukaliśmy niczego konkretnego. Podziwialiśmy perfekcjonizm wiedeńczyków. Wstyd się przyznać, ale nie zatrzymaliśmy się nawet na tort Sachera, kanapkę czy kawę w słynnej Cafe Central.
Zaliczyliśmy też jeden pałac (nie licząc Schonbrunn), a właściwie jego okolice. Był nim Hofburg, czyli miejsce dowodzenia imperium Habsburgów od XII w. do 1918 r. Pałacowy kompleks obejmuje obecnie dawne apartamenty cesarskie, muzea, kaplice, kościół (Augustinkirche), Austriacką Bibliotekę Narodową, Zimową Szkołę Jazdy oraz biura urzędu prezydenta Austrii. Nas interesowało wszystko co zielone wokół tego potężnego obiek. Tego w pobliżu kompleksu nie brakuje. Fani cesarzowej Sisi koniecznie powinni zrobić sobie spacer po Volksgarden, natomiast pasjonaci motyli mogą swoje oczka nacieszyć w Burggarten (znajduje się tam Dom Motyli). Wybraliśmy pierwszą opcję, choć jakość szczególnie nie wielbimy cesarzowej. Poszukiwania pomnika wielbionej Sisi odłożyliśmy na bliżej nieokreślony moment. Skupiliśmy się na przepięknych różach i drzewach cytrusowych. Szkoda, że nie mogliśmy tego miejsca zobaczyć w pełnej krasie. Słońce schowało się za chmurami zabierając ze sobą nieco magię parku.
W centrum miasta spędziliśmy kilka godzin. Czas pędził nieubłaganie. Poznaliśmy tego dnia inne oblicze stolicy Austrii. Nie do końca nas taki wielkomiejski Wiedeń przekonał. Następny dzień postanowiliśmy spędzić w zoo.
Brak komentarzy
NAPISZ COŚ